Zanim podejmę próbę odpowiedzi na to dość intrygujące pytanie, chciałbym zdefiniować kluczowe z punktu widzenia dalszych rozważań pojęcia: Po pierwsze, czym są "wartości chrześcijańskie"? Po drugie, co znaczy, że się "sprawdzają", bądź też nie? Jakiego rodzaju testom zamierzamy "wartości chrześcijańskie" poddawać, aby stwierdzić, czy się "sprawdziły"?

Mówiąc "wartości chrześcijańskie" mam na myśli normy Bożego Prawa streszczone w DEKALOGU i zinterpretowane w duchu Ewangelii. W moim przekonaniu to właśnie one tworzą etyczne podstawy cywilizacji judeochrześcijańskiej i fundament dla wszelkich wolności i ładu społecznego. Są przy tym wartościami prawdziwie uniwersalnymi. Ich źródłem jest bowiem Stwórca, który wypisał treść Prawa w sercach wszystkich bez wyjątku ludzi. Świadczy o tym powszechna świadomość istnienia ponad prawem ludzkim jakiejś formy "prawa naturalnego" (List do Rzymian 2,14-15).

Co to znaczy, że wartości chrześcijańskie "sprawdzają" się w biznesie? Formułując pytanie w ten sposób dotykamy kilka aspektów problemu. Czy postępowanie zgodne z Bożymi przykazaniami przynosi korzyści w biznesie? Czy to się opłaca? Czy w ogóle jest możliwe robienie interesów w zgodzie z chrześcijańskimi wartościami? Czy skuteczny biznesmen może być człowiekiem uczciwym i pobożnym? Pytania te mają dla mnie wymiar bardzo osobisty, wręcz egzystencjalny: jestem chrześcijaninem, pastorem kościoła reformowanego. Z drugiej strony jestem czynnym zawodowo prawnikiem, członkiem zarządu firmy zatrudniającej ponad trzysta osób i generującej obroty wyrażane w liczbach dziewięciocyfrowych. Czy mogę wykonywać swoje obowiązki i odnosić sukcesy, a przy tym być człowiekiem pobożnym i przestrzegać Bożych przykazań?

Nie są to pytania łatwe. Kultura masowa serwuje nam obraz bezwzględnego kapitalisty. W hollywoodzkich (i nie tylko) filmach o biznesie mówi się źle, albo wcale. Biznesmen jest zwykle zaślepiony żądzą zysku, bezduszny, cyniczny, żeruje na ludzkiej krzywdzie, niejasne powiązania łączą go ze skorumpowanymi politykami, a dodatkowo jego działalność stwarza zagrożenie dla środowiska naturalnego. W najlepszym razie okazuje się gburem i prostakiem. Wtedy bywa nawet zabawny. Dalsze problemy rodzi zamęt pojęciowy wywołany flirtem niektórych przedstawicieli szeroko pojętej myśli chrześcijańskiej z socjalizmem (teologia wyzwolenia, Paul Tilich, Jurgen Moltmann i wielu innych). Wpływowym myślicielom i teologom udało się wytworzyć powszechne przekonanie, że system oparty o redystrybucję dochodu jest bardziej etyczny i szlachetny niż "wilczy kapitalizm". Troszczy się bowiem o wszystkich, a zwłaszcza o najsłabszych, zgodnie z duchem Ewangelii. Ten sposób myślenia zdominował atmosferę intelektualną naszych czasów. Nawet zaprzysiężeni krytycy socjalizmu często opisują go jako "szlachetną utopię" i koncentrują się na jego niewydajności i towarzyszących mu nadużyciach, nie negując etycznych podstaw systemu.

Wracając jednak do tematu: Czy możliwe jest robienie interesów w zgodzie z chrześcijańskimi wartościami? Czy będąc człowiekiem interesu można, i czy warto, przestrzegać Bożych przykazań? Odpowiedź brzmi: TAK, a nawet, dwa razy TAK. Z dwóch powodów i z dwóch perspektyw. Z perspektywy eschatologicznej zawsze warto czynić dobrze, nawet, gdyby nie przynosiło to żadnych doczesnych korzyści. Bóg bowiem wynagradza sprawiedliwych. Z punktu widzenia chrześcijanina – to powinno wystarczyć. "Cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy swej szkodę poniósł?" (Ewangelia św. Mateusza 16,26). "Szukajcie wpierw królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, a wszystko inne będzie wam dodane" (Ewangelia św. Mateusza 6,33).

Ale jest jeszcze druga strona medalu, bliższa perspektywa, dobra nowina dla chrześcijanina – kapitalisty: rynek premiuje chrześcijańskie postawy. Rynek nagradza uczciwych i rzetelnych graczy. Jak to się dzieje? Zastanówmy się. Kto w dłuższej perspektywie osiąga sukces w biznesie? (celowo podkreślam dłuższą perspektywę; w krótkiej bywa różnie, jednakże jak słusznie mawiał Beniamin Franklin, kto się bogaci w ciągu tygodnia, tego w ciągu roku wieszają). Otóż sukces może odnieść ten, kto najlepiej służy ludziom – najtrafniej rozpoznaje i najlepiej zaspokaja potrzeby ludzi (klientów, konsumentów). Dostarcza najtaniej dóbr najwyższej jakości. Ocena jest w tym wypadku surowa, a kapitalizm okazuje się bezlitosny dla... kapitalistów.* Konkurencja nie śpi. Jeśli to oni lepiej rozpoznają potrzeby konsumentów i lepiej im usłużą, tracisz rynek, zbyt i zysk. A zatem drogą do sukcesu okazuje się ewangeliczna złota zasada postępowania – czyńcie ludziom to, co chcecie, aby wam czynili (Ewangelia św. Mateusza 7,12). Kto chce być między wami wielki, niech stanie się sługą wszystkich (Ewangelia św. Łukasza 22,26).

Aby odnieść trwały sukces trzeba również dotrzymywać umów i uczciwie postępować wobec kontrahentów ("Kto zamieszka na Twej górze świętej? Ten, kto żyje nienagannie i pełni to, co prawe... Choćby złożył przysięgę na własną szkodę nie zmieni jej" Psalm 15). Człowiek skrajnie nieuczciwy dłużej poradzi sobie jako kaznodzieja, czy nauczyciel, niż jako sprzedawca używanych samochodów. Oszukać klienta można zwykle tylko raz. Według amerykańskich ekspertów niezadowolony klient statystycznie dzieli się swoim niezadowoleniem z siedmioma osobami. Zadowolony klient dzieli się swoim zadowoleniem tylko z jedną osobą. Aby mieć dobrą opinię, bez której trudno zdobywać rynek, zadowolonych klientów musi być wielokrotnie więcej niż niezadowolonych. A zatem, uczciwość popłaca. Podobnie rzecz ma się z pracownikami. Oszukiwani, źle opłacani i traktowani pracownicy nie angażują się w swoją pracę. Najlepsi odchodzą. Pozostają ci, którzy i tak nie mogą znaleźć lepszej pracy. Wydajność spada, podobnie jakość produkcji i usług. Zły pracownik kosztuje: nie dba o powierzony sprzęt, kradnie. Konkurencja w tym czasie, jak zwykle, nie śpi. W ostatecznym rozrachunku najwięcej traci nieuczciwy pracodawca.

Sukces w biznesie może osiągnąć tylko ten, kto jest gotów ciężko pracować i ponosić ryzyko. Obraz tłustego, ociężałego kapitalisty z cygarem i szklaneczką whisky bywa mylący. Własny biznes oznacza ciężką pracę bez gwarantowanego efektu. W warunkach gospodarki rynkowej trzeba zainwestować czas i pieniądze nie posiadając gwarancji, że towar znajdzie nabywców, a przychody będą wyższe niż poniesione nakłady. Pracownik najemny zwykle wie, jakie otrzyma za swoją pracę wynagrodzenie. Kapitalistom zawsze towarzyszy ryzyko. Skuteczny biznesmen przypomina zatem dobrego sługę z ewangelicznej przypowieści o talentach (Ewangelia św. Łukasza 19), który zainwestował dziesięć talentów powierzonych mu przez jego pana i ryzykując ich utratę zyskał drugie dziesięć. Mógł to uczynić jedynie człowiek pełen optymizmu, który nie zniechęca się łatwo i nie poddaje przeciwnościom. Człowiek pełen nadziei, cierpliwy i wytrwały. W przeciwieństwie do niego zły sługa okazał się człowiekiem leniwym, bez nadziei, dostrzegającym wokół siebie więcej zagrożeń niż szans ("bałem się bowiem ciebie, żeś człowiekiem surowym..."). "Leniwy mówi: lew jest na podwórzu, mogę być rozszarpany na środku ulicy" (Przypowieści Salomona 22,13).

Sukces w biznesie może odnieść tylko człowiek, który inwestuje, zamiast konsumować: "Kto skąpo sieje, skąpo też żąć będzie..." (II List do Koryntian 9,6). Akumulacja kapitału jest podstawą gospodarki rynkowej. Człowiek, który bieżącą konsumpcję przedkłada nad inwestycje nigdy nie będzie skutecznym biznesmenem. Inwestycje często oznaczają wyrzeczenia. Siew we łzach, żniwo w radości! (Psalm 126).

Skuteczny biznesmen musi sprostać jeszcze jednemu wyzwaniu: poradzić sobie ze swoim sukcesem. Odnieść zwycięstwo nad pokusami. Każdy, kto doświadczył odrobiny władzy i pieniędzy wie, jakie wiążą się z tym pokusy: niemoralność, używki, "imprezowy" tryb życia. Majątek łatwo roztrwonić, firmę zaniedbać, a przy okazji zniszczyć małżeństwo i rodzinę. Skuteczny biznesmen musi panować nad sobą i pokonywać destrukcyjne pokusy.

Reasumując: Aby odnieść w dłuższej perspektywie sukces w biznesie, należy przestrzegać chrześcijańskich zasad postępowania. Kwalifikacje skutecznego biznesmena to niemalże atrybuty świętości. Nic dziwnego, że dojrzały kapitalizm rozwinął się najlepiej w społeczeństwach głęboko religijnych (purytańska Ameryka, kalwińska Holandia). Czy to nas dziwi? A nie powinno, zwłaszcza jeżeli jesteśmy chrześcijanami. Cóż zaskakującego jest w tym, że zasady objawione przez Stwórcę sprawdzają się w stworzonym przez Niego świecie?

Pojawia się jednak pytanie: Dlaczego w praktyce to nie jest takie proste? (klasyczne pytanie z gatunku "skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle"?) Dlaczego na naszych oczach sukcesy w interesach odnoszą pospolite szuje, a ludziom uczciwym nie zawsze dobrze się wiedzie? Z perspektywy chrześcijańskiej odpowiedź jest oczywista: Świat jest skażony grzechem, a grzech zakłóca naturalny porządek rzeczy. Grzech zatruwa wszystkie dziedziny rzeczywistości. Rzeczy nie zawsze mają się tak, jak mieć się powinny. Tym, co w szczególny sposób zakłóca naturalne relacje w świecie biznesu (deregulując rynkowe mechanizmy, które premiują przestrzeganie Bożych norm postępowania) jest specyficzny rodzaj "strukturalnego grzechu", który możemy opisać jako socjalizm, etatyzm i interwencjonizm. Na tym zagadnieniu chciałbym się skupić. Upowszechnianiu wartości chrześcijańskich w biznesie najlepiej służy bowiem wolny rynek. Z drugiej strony nic tak nie służy rozwojowi wszelkich patologii jak socjalizm, etatyzm i interwencjonizm. Dlaczego? Cóż takiego bezbożnego dostrzegam w socjalizmie i interwencjonizmie?

Socjalizm jest głęboko niemoralny. W warunkach wolnego rynku można realizować zyski tylko służąc innym. Swobodna wymiana dóbr polega na tym, że klient sam decyduje jaki produkt wybiera, a w konsekwencji komu daje zarobić. Interwencjonizm zawsze oznacza przymus i ograniczenie wolności wyboru. Decyzja urzędnika nakładającego cło lub udzielającego koncesji przesądza o tym, kto zarobi, a kto straci. W tej sytuacji nagrodę otrzymuje nie ten, kto lepiej służy, a ten, kto skuteczniej lobbuje.

Socjalizm oznacza wysokie podatki. Wysokie podatki (zwłaszcza od dochodu) to kara za sukces. Im lepiej pracujesz, tym więcej płacisz. To rodzi poczucie krzywdy i służy upowszechnianiu się antypodatkowej (a wręcz antypaństwowej) mentalności. Państwo staje się naszym wrogiem, grabieżcą. Unikanie płacenia podatków dawno przestało być w naszym kraju powodem do wstydu. Granica między legalnymi i nielegalnymi, moralnymi i niemoralnymi metodami "optymalizacji podatkowej" zaciera się coraz bardziej. Jak mawia jeden z moich kolegów "skarb państwa nie jest naszym bliźnim." Zyskuje ten, kto skuteczniej unika opodatkowania.

Antypodatkowej mentalności sprzyja niesprawiedliwy i niecelowy model wydatków publicznych oparty na redystrybucji. Obrazowo rzecz ujmując redystrybucja to nagroda dla sługi złego i leniwego. Ten, który inwestując dziesięć talentów zyskał drugie dziesięć jest zmuszony połowę oddać temu, który swój talent zakopał i nie zyskał nic. A o podziale środków decyduje urzędnik, który nie ryzykował i nie trudził się przy ich zarabianiu. Szalenie motywujące, prawda?

Interwencjonizm i socjalizm wiąże się również z dążeniem do uregulowania wszystkiego prawem państwowym. Państwo podejmuje się bowiem roli głównego regulatora stosunków gospodarczych i społecznych. Pojawia się wtedy zjawisko nazywane elegancko inflacją prawa, a mniej elegancko biegunką legislacyjną. Gąszcz zbyt licznych, aby się z nimi zapoznać, często absurdalnych i wzajemnie sprzecznych przepisów powoduje, że nie jest możliwe skrupulatne przestrzeganie prawa. Taka sytuacja prowadzi do penalizacji zachowań, które nie są moralnie naganne i nie wyrządzają nikomu szkody. W efekcie narasta atmosfera lekceważenia dla prawa w ogóle i braku identyfikacji z państwem.

Wniosek jest prosty. Im więcej wolnego rynku, tym więcej etyki w biznesie. Przytoczę pewien prosty przykład. Wyobraź sobie, że stworzyłeś nowy produkt, jakiego nie ma jeszcze na rynku. Na przykład plastikowy worek na śmieci. Co robić, aby wprowadzić go z sukcesem na rynek i osiągnąć zysk?

W warunkach wolnego rynku musisz podjąć ryzyko. Nie wiadomo, czy konsumenci uznają nowy produkt za rzecz przydatną. Nie wiadomo, jakie będzie na niego zapotrzebowanie. Nie wiadomo, czy cena jaką klienci będą gotowi zapłacić pokryje koszty produkcji i promocji, które musisz ponieść ZANIM się o tym przekonasz. Musisz zatrudnić pracowników, kupić maszyny, być może zaciągnąć kredyt. Tymczasem konkurencja nie śpi. Jeżeli twój produkt będzie za drogi, zaproponują tańszy, jeżeli będzie złej jakości zaproponują lepszy. Jeżeli popyt przerośnie twoje oczekiwanie i nie będziesz w stanie go zaspokoić, konkurencja zrobi to za ciebie. Nikt nie zatroszczy się o to, czy odzyskałeś już zainwestowane pieniądze. Po raz kolejny kapitalizm okazuje się bezlitosny dla kapitalistów. Żeby sprostać tej sytuacji musisz być nastawiony na służenie ludziom, na rozpoznawanie i zaspakajanie ich potrzeb, musisz być pracowity, oszczędny, cierpliwy, musisz dotrzymywać umów i nie poddawać się przeciwnościom. Musisz dostarczyć produkt dobry i tani, a przy tym przekonać klientów, że warto go używać. Klient nasz pan – kapryśny i nielojalny. Musisz być czujny, bo jak wiadomo, łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Musisz okazać się dobrym sługą.

W warunkach socjalistycznego interwencjonizmu (w Polsce eufemistycznie nazywanego "społeczną gospodarką rynkową") chcąc odnieść sukces powinieneś podjąć nieco inne działania. Najpierw musisz "przekonać" kogo trzeba, że worek na śmieci to nie jest taki sobie zwykły produkt i należy wprowadzić koncesję na jego wytwarzanie. Potem, dbając o miejsca pracy w Polsce i ochronę polskiego przemysłu powinieneś walczyć o obłożenie konkurencyjnych produktów z zagranicy wysokim cłem, a jeszcze lepiej o wydanie zakazu importu ze względu na niespełnianie norm (możesz "pomóc" w ich ustalaniu), albo stosowany za granicą "dumping socjalny" (możesz liczyć na pomoc związków zawodowych). Dodatkowo można wprowadzić obowiązek uzyskiwania specjalnych certyfikatów i zadbać o to, aby konkurenci mieli kłopoty z ich uzyskaniem. A na koniec, kiedy zabezpieczysz już swoją pozycję na rynku powinieneś zastanowić się nad "wylobbowaniem" przymusu stosowania plastikowych worków na śmieci, rzecz jasna w interesie publicznym, ze względów sanitarno-higienicznych. Która z opisanych powyżej sytuacji służy upowszechnianiu wartości chrześcijańskich w biznesie?

Wolny rynek nie jest lekarstwem na całe zło świata. Nie posiada tajemniczej mocy przemiany ludzkich serc. Nie takie jest zresztą jego zadanie. Wolny rynek pozwala wolnym ludziom zaspakajać swoje potrzeby w drodze wolnej wymiany dóbr i usług. Mechanizmy rynkowe sprawiają, że swoje potrzeby mogę zaspokoić jedynie wtedy, kiedy zaspakajam potrzeby innych. Dzięki temu nawet moja chciwość służy dobru wspólnemu. Jeżeli chcę więcej otrzymać, muszę więcej dać. Wolny rynek działa i sprzyja etycznym zachowaniom, ponieważ opiera się na prawdziwych założeniach odnośnie natury ludzkiej. Człowiek skażony grzechem jest egoistą. Dlatego system społeczno-gospodarczy powinien wymuszać na nim współpracę z innymi odwołując się do jego potrzeb i interesów. Chcesz być bogaty? Musisz dostarczyć coś, czego inni potrzebują i za co gotowi będą zapłacić. Kto z was chce być wielki, musi stać się sługą wszystkich. Wolny rynek nagradza dobre sługi. Z drugiej strony socjalizm premiuje postawy roszczeniowe i nieuczciwe. Już hiszpańscy scholastycy zauważyli, że źli zawsze będą mniej dawać do wspólnej kasy i więcej z niej pobierać, jeżeli się im tego nie uniemożliwi. Socjalizm jest niewydajny, bo opiera się na fałszywych założeniach odnośnie ludzkiej natury. Socjalizm zakłada, że człowiek będzie pracował "dla dobra wspólnego" nawet wtedy, kiedy zyskiwane przez dobrego sługę talenty będą arbitralną decyzją państwa oddawane złemu słudze. Z tego powodu jest to niemoralny i demoralizujący system.

Na koniec chciałbym skierować kilka słów zachęty dla tych, którzy swój biznes i swoje chrześcijaństwo chcą traktować z należytą powagą. Często zastanawiasz się zapewne, czy biznes to właściwe zajęcie dla pobożnego człowieka? Zdecydowanie tak. Jak mawiał Marcin Luter "twój zawód jest twoim powołaniem". Biblia pochwala pracę, przedsiębiorczość i gromadzenie kapitału. Prowadząc firmę dajesz pracę swoim pracownikom i pracownikom twoich kontrahentów. Zarobione pieniądze wydadzą oni na produkty i usługi, które ktoś będzie musiał im dostarczyć, dając w ten sposób utrzymanie swojej rodzinie. Tak realizuje się dobro wspólne. Zdobywając pieniądze możesz służyć innym. Wielu potrzebuje twojej pomocy. Wydając własne, ciężko zarobione pieniądze, z pewnością wydasz je dużo mądrzej i skuteczniej niż pracownik upaństwowionej opieki społecznej. Pamiętaj, że gospodarka w obecnym kształcie nie rozwinęłaby się bez judeochrześcijańskiego świata wartości. Bez chrześcijaństwa nie byłoby kapitalizmu i rozwoju, który sprawia, że większość ludzi w kręgu cywilizacji zachodniej żyje wygodniej, zdrowiej i dłużej niż królowie dwieście lat temu. Nie pozwólmy, aby nasze sukcesy przypisali sobie wrogowie chrześcijaństwa. Nie zostawiajmy biznesu w rękach ludzi bezbożnych.

Jeżeli chcesz być dojrzałym chrześcijaninem powinieneś "ćwiczyć się w pobożności" (I List do Tymoteusza 4,8). Biznes to doskonały poligon dla tych, którzy chcą się poddać próbie i zahartować. Dla tych, którzy chcą zaprawić się w uczciwości, wytrwałości, opanowaniu pokus, nadziei i pokorze.

Nikomu nie obiecuję sukcesów, łatwizny i sielanki, a jedynie jak mawiał Churchill "krew, znój, łzy i pot". To będzie męczący i długi, ale dobry bój i bieg (II List do Tymoteusza 4,7). Sytuacja w naszym kraju nie jest łatwa. "Społeczna gospodarka rynkowa" w obecnym kształcie jest wylęgarnią patologii i nie służy upowszechnianiu chrześcijańskich reguł w biznesie. Oznacza to, że czekają cię trudne moralnie decyzje i niestandardowe sytuacje. Z własnego doświadczenia wiem, że nie jest łatwo. Nie spotkałem jeszcze człowieka, który w sposób budzący moje zaufanie powiedziałby, że prowadząc interesy w Polsce nigdy nie złamał surowych ewangelicznych standardów postępowania. Każdy z nas zapewne nie raz stanął przed moralnym dylematem, który wymykał się schematycznej ocenie. Niektórzy dostrzegą w tym zagrożenie, inni wyzwanie. Po tym poznaje się dobre sługi.

Przypisy

* To sformułowanie, kilka umieszczonych w tekście aluzji, a także przytoczoną na końcu artykułu ilustrację o plastikowym worku na śmieci zaczerpnąłem z fantastycznego zbioru esejów pochodzących z miesięcznika "The Freeman" wydanych przez Instytut Konserwatywno-Liberalny w tomie pt. "Moralność kapitalizmu", Lublin 1998. Gorąco polecam!

***

Powyższy tekst jest zapisem wykładu wygłoszonego dnia 2.12.2005 r. w Poznaniu w trakcie konferencji naukowej pt. "PROMOCJA WARTOŚCI CHRZEŚCIJAŃSKICH" zorganizowanej pod patronatem p. Filipa Karczmarka, posła do Parlamentu Europejskiego (Platforma Obywatelska, EPP-ED)