Życie Kościoła to czynienie uczniami. Nic nie jest w stanie zastąpić matczynej, wychowawczej roli Kościoła, który czyni uczniami. Kościół to przecież szkoła uczniów. Wstępujemy do niej przez chrzest, jesteśmy kształceni słowem przez pastorów i nauczycieli, a także karmieni u jej stołu podczas cotygodniowego nabożeństwa, kiedy następuje odnowienie przymierza. Zwróćmy uwagę na słowa Kalwina:
Skoro mamy zajmować się Kościołem widzialnym, przyrównajmy go do matki. Wówczas okaże się, że znać ją to nie tylko rzecz pożyteczna, ale i konieczna. Nie możemy mieć życia, o ile matka nie pocznie nas w łonie, urodzi, nakarmi u swej piersi i o ile nie ochroni nas i poprowadzi ku życiu na podobieństwo aniołów, aż wyzbędziemy się śmiertelnego ciała. Nasze słabości nie pozwalają na zakończenie tej szkoły dopóki żyjemy. Poza tym, oddalając się od jej łona, nie możemy mieć nadziei na przebaczenie grzechów lub na zbawienie.
Prawdziwe jest stare powiedzenie: "Nikt nie może mieć Boga za Ojca, o ile Kościół nie jest jego matką." Kościół, jak arka Noego, może cuchnąć w środku, ale z pewnością chroni przed zatonięciem w morzu Bożego gniewu. Cały Nowy Testament świadczy, że porzucenie ludu przymierza równe jest odstępstwu od Chrystusa (np. Hebr. 10:19-25). Porzucić wspólne zebrania braci to podeptać Jezusa. Nie możemy żyć bez opieki, jaką Bóg obdarza nas przez Kościół.
Kościół kształci wszechstronnie i na wiele sposobów. W końcu Jezus wezwał pierwszych pastorów do przekazania uczniom wszystkiego, co im przykazał. Taka pełna edukacja zaczyna się od zwiastowania wielkiego zbawczego dzieła Boga dokonanego przez śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. I choć nigdy nie wypowiemy wszystkiego o dziele Chrystusa względem nas, to jednak są też inne rzeczy do poznania. Biblia odnosi się do każdej dziedziny życia, dlatego Kościół powinien zapewnić szeroko rozumiane kształcenie. Wiele współczesnych kościołów zawęziło obszar nauczania i pobudziło swych członków do poszukiwania prawdy w świecie. Lecz pastor musi w nauczaniu dotykać zarówno spraw publicznych, jak i prywatnych, naśladując w tym Pismo.
Prawdziwe czynienie uczniami oznacza poznawanie, jaka jest wola Boża względem rodziny, pracy, społeczeństwa, a także innych praktycznych wskazówek nt. chrześcijańskiego życia (np. jak się modlić, jak czynić pokój, jak mówić o wierze i jak jej bronić, jak zastosować zasady biblijne do naszego powołania, jak z radością używać rzeczy na tym świecie, nie upodabniając się do świata itp.). Kazania, nauczanie i katechizacja kształtują nas według chwalebnej prawdy Bożej. Stajemy się ludźmi przesiąkniętymi całą radą Bożego Słowa, które zawiera wszelką mądrość. Uczymy się żyć w świecie, nie będąc z tego świata.
Jednakże musimy pamiętać, że czynienie uczniami nie może się ograniczyć do etyki lub cnót w potocznym ich zrozumieniu. Parafrazując Stanleya Hauerwasa, można powiedzieć, że Kościół nie posiada etyki społecznej, on jest etyką społeczną. Lecz ta etyka społeczna nie może być rozumiana w oparciu o kategorie tego świata. C. S. Lewis napisał: "Ewangelia ma za cel wyzwolić nas z moralności." Świat bądź co bądź nadal sobie radzi z moralnością.
Czynienie uczniów to nie zwykła moralność, ale raczej to, co apostoł Paweł nazywa "posłuszeństwem z wiary" (lub "posłuszeństwem wiary;" Rz. 1:5; 16:26). Wiara i posłuszeństwo to nie dwa oddzielne sposoby na życie z Bogiem, jakoby wiara była ku usprawiedliwieniu, a uczynki ku uświęceniu. Raczej posłuszeństwo przepełnione wiarą to całościowa i organiczna, pełna odpowiedź na Bożą łaskę, do której wzywa i którą wyzwala Ewangelia przez działanie Ducha Świętego. Posłuszeństwo z wiary to nic innego jak eschatologiczne życie - życie nowej ery, życie rodem ze świata, który ma nastać - które możemy już w pewnej mierze doświadczać przez wzgląd na naszą więź ze zmartwychwstałym i uwielbionym Chrystusem. W związku z tym czynienie uczniami to już nie kwestia "moralności," gdyż miliony "moralnych" ludzi potrzebują stać się prawdziwie uczniami.
Nie dość, że wielu chrześcijan myli naśladowanie Jezusa z moralnością, to jeszcze wierzą, że jest ono możliwe poza Kościołem. Bycie uczniem oznacza wówczas czas skupienia nad Biblią czy rodzinnej modlitwy każdego dnia. Może też oznaczać uczestnictwo w studium biblijnym po lekcjach czy w pracy podczas przerwy śniadaniowej. Oczywiście rzeczy te są dobre. Lecz nie możemy umniejszać nadrzędnej roli Kościoła w czynieniu uczniami.
"Prywatyzacja" chrześcijaństwa w nowoczesnym świecie sprawiła, że wielu chrześcijanom Kościół do niczego nie jest potrzebny. Myślą, że najważniejsze to być częścią "Kościoła niewidzialnego." Bądź co bądź, widzialny Kościół boryka się z różnymi problemami, a czasami okazuje się wręcz przeszkodą w duchowym wzroście.
Lecz Dzieje Apostolskie uczą czegoś wręcz przeciwnego. Pomyślcie o Zielonych Świętach w Dziejach 2. Jaką instytucję tworzy Duch? Czy porzuca "skorupę" instytucjonalnych form i praktyk, zostawiając nas z "czystą duchowością"?
Czytamy, że Chrystus wylał Ducha na widzialny zbiór świętych, tak więc Duch zamieszkuje teraz łatwe do zidentyfikowane ciało złożone z ludzi. Nowa świątynia jest równie widzialna co stara. Piotr sprawując urząd we wspólnocie (Dz. 1:20), używał dość politycznego języka, gdy głosił, że świat ma nowego Króla i Imperatora - ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Jezusa (2:36). Wszystkich tych, co szukali zbawienia, wezwał, aby nawrócili się i przyjęli publicznie i zewnętrznie znak chrztu (2:38). Pod koniec drugiego rozdziału widzimy, że uczniów można policzyć - nie są "wolnymi elektronami," lecz tworzą więź w zorganizowanej, formalnej i strukturalnej społeczności (2:41). Ponadto widzimy, że zbiorowo praktykują zewnętrzne rytuały, jak np. Wieczerza Pańska i modlitwa (2:42-45). Praktyki te potwierdzają, że Chrystus jest z nimi obecny. Przez te praktyki niewidzialny Duch działa w sposób widzialny, udzielając przebaczenia i nowego życia. A zatem Dzieje 2 ukazują, że być zbawionym oznacza być włączonym do widzialnego Kościoła (2:47).
Później w Dziejach czytamy o uczniach, którzy zgromadzili się na ustalonej modlitwie wstawienniczej. Dzieje 4:24 sugeruje, że ich modlitwa wyrażona została wspólnie. (To nie jakaś interpretacyjna fikcja, gdyż należy założyć, że wszyscy doskonale znali Psalm 2). Formalnie ustanowili urzędników i oddelegowali misjonarzy (Dz. 6:13). Ich przywódcy spotykali się w "chrześcijańskim Sanhedrynie," rodzaju soboru, w celu podejmowania decyzji w imieniu całego Kościoła (Dz. 15). Pierwsi chrześcijanie z całą pewnością nie pozostawili ostatecznej władzy religijnej każdemu wedle uznania ani nie umniejszyli roli struktur instytucjonalnych w nowej, mesjańskiej erze. Zielone Święta nie oznaczały założenia nowej, niepublicznej, pozbawionej rytuałów, bezcielesnej religii. Jeśli już, to wzmocniły zasady religijne Starego Przymierza, wzywając do zastosowania ich na całym świecie.
Cały Nowy Testament wypowiada się jasno na jeden temat: Bóg działa przez ustanowione, publiczne, zbiorowe praktyki Kościoła. Nawet forma polityki kościelnej pochodzi od Boga. Duch nie przeciwstawia się strukturom, lecz je raczej tworzy wpośród chaosu (por. 1Mj. 1).
Sedno Bożego działania przedstawiają Słowo i sakramenty. Bóg przez nie daje nam samego siebie. W nich jest ogólnodostępny - można Go wziąć, jeśli tak dosadnie można się wyrazić. Słowo i sakramenty to sposoby, na jakie Kościół otrzymuje łaskę. Jak powiedział Luter: "Nawet papież czy anioł nie jest ci w stanie zaoferować tyle, co Bóg oferuje Kościołowi w twojej parafii."
Przez dotychczasowe starania mające na celu sprywatyzowanie biblijnej religii stworzyliśmy sytuację, w której wręcz z cudem graniczy znalezienie Boga. Ci, którzy mogliby stać się uczniami, koncentrują się na własnym wnętrzu – wówczas wszystko rozmywa się. Luter opisał istotę grzechu jako bycie "skrzywionym w sobie." Jeśli nie można odnaleźć Jezusa w środkach ustanowionych dla przekazania łaski, to gdzie indziej można Go znaleźć? Gdy purytanizm zboczył z kalwińskiego kursu, stanął właśnie przed takim dylematem. Bóg został stopniowo ukryty, a pewność stała się niedostępna. Poemat Emily Dickinson dobrze obrazuje tę nieuchwytność Jezusa:
Ale nadal, wciąż, jest modlitwa. O, Jezu! Pewnie?
Nie wiem, które drzwi są Twoje. Pukam w każde rzewnie.
Wstrząsasz ziemią na południu, wzburzasz morza głębie.
Jezu Chryste z Nazaretu, nie masz względu na mnie?
Szuka wszędzie, a w zasadzie nigdzie. Nie może odnaleźć Jezusa, ponieważ rozpłynął się we mgle. Nie ma Go w zbiorowych praktykach Kościoła, więc nie ma Go nigdzie. Szuka pewnej pomocy ze strony Zbawiciela, ale niczego nie znajduje. Nic dziwnego, że pani Dickinson wydawało się, że można wielbić Boga przez naturę, zostawiając Kościół na uboczu.
Luter tak by odpowiedział na jej poszukiwania:
Ten, co chce odnaleźć Chrystusa, musi wpierw znaleźć Kościół. Jakże ktoś mógłby wskazać miejsce, gdzie przebywa Chrystus, bez uprzedniego poznania miejsca pobytu wierzących? Kto chce znać Chrystusa, niech nie ufa sobie, niech nie buduje własnych pomostów do nieba na fundamencie własnego rozumu, lecz raczej niech spieszy do Kościoła, odwiedzi go i dowie się, co chce wiedzieć (...) gdyż poza Kościołem nie ma prawdy, Chrystusa ani zbawienia.
Święty chrześcijański Kościół to najważniejszy twór Boga, dla którego powstało wszystko inne. W Kościele codziennie dokonują się niesamowite rzeczy - przebaczenie grzechów, zwycięstwo nad śmiercią, obdarowanie sprawiedliwością i życiem wiecznym.
Zatem chrześcijanin nie może być uczniem Jezusa poza Kościołem, tak jak ryba nie może żyć bez wody. Jeśli chcemy wzrastać i dobrze się rozwijać, musimy przyswoić sobie dary dane ciału Chrystusa - przede wszystkim wykład Słowa i sakramenty. Poznajemy Boga właśnie przez nie.
Musimy wspomnieć także o zbiorowej modlitwie i karności kościelnej. Także inne tradycyjne aspekty życia Kościoła, jak kalendarz liturgiczny i hymny mogą stanowić dobre pomoce w kształceniu uczniów. Podobnie ma się sprawa z symbolizmem szat liturgicznych i architekturą budynków kościelnych. Stanowią one sposoby czynienia Kościoła - a przez to obecności Boga - widocznym w świecie i dla świata. Pastorzy powinni ubierać się jak pastorzy (nie biznesmeni), a kościoły powinny wyglądać jak poświęcone domy modlitwy (a nie pasaże handlowe czy sale koncertowe).
Nie znajdziemy Boga i nie odnajdziemy siebie, zwracając się do własnego wnętrza, lecz chodząc do Kościoła. Na uroczystym zebraniu wspólnie przystępujemy do najświętszego domu Boga, Jego niebiańskiej świątyni. Na swoje sposoby Bóg daje się nam, a my w zamian oferujemy siebie całym ciałem i sercem. Razem jesteśmy pouczeni przez arcynauczyciela, samego Chrystusa, w Jego ustanowieniach. Ciało Chrystusa - szczególnie w swym liturgicznym zebraniu - jest generatorem prawdziwego uczniostwa.
Lecz czynienie uczniami nigdy nie każe koncentrować się na nas samych. Wspólnota uczniów ma służyć światu. Kościół to nie przytulna i prywatna "paczka" - to armia działająca jawnie w świecie. Nasza misja to podbić Ziemię pod sztandarem krzyża i w mocy Bożej miłości. Jak powiedział Luter, każdy chrześcijanin ma za cel być chrystusem (przez małe "ch") dla swojego bliźniego, powielając do pewnego stopnia misję Chrystusa (przez duże "Ch") ukierunkowaną na świat. To także odnosi się do Kościoła jako całości. Jesteśmy posłani tak samo jak Chrystus (por. Jan 20:21). Nasze powołanie to być ludem krzyża - umierać, aby świat mógł żyć. Uczniostwo, które nie wychodzi poza osobistą pobożność jednostki, to parodia.
Uczniowie mają prawo cieszyć się sobą nawzajem, otoczeni murami kościoła. Jednak nie wolno im zapomnieć, że są powołani, aby służyć obcemu i przychodniowi, czyli niewierzącym, w Bożym świecie. Ten świat jest nasz (por. Mat. 5:5; Rz. 8:17nn.; 1 Kor. 3:21-22) i dlatego musimy być dobrymi gospodarzami. Uczniostwo ma wyraźnie publiczny wymiar. Czyli Kościół musi służyć ogólnemu dobru - nie tylko krzewić osobiste cnoty (choć te również są ważne), ale także działać na arenie publicznej zgodnie ze Słowem Bożym. Dlatego zakończenie dobrze znanego dzieła Alasdaira MacIntyre'a pt. "After Virtue" mija się z prawdą:
W tym punkcie [historii] najważniejsze jest tworzenie lokalnych społeczności, w których uczynność oraz intelektualne i moralne postawy zostaną zachowane pośród złych czasów. A skoro tradycyjne cnoty mogły przetrwać okropności poprzednich złych okresów, my również możemy żywić tę nadzieję. Tym razem jednak barbarzyńcy nie stoją u bram - oni rządzą nami od jakiegoś czasu. Brak świadomości tego pogrąża nas w tarapatach. Nie czekamy na Godota, lecz na Św. Benedykta.
Lokalne społeczności, szczególnie kościoły parafialne, są bardzo potrzebne. Lecz tworzenie "bezpiecznych przystani", mających ochronić nas przed barbarzyńskimi władcami kultury, nie załatwia sprawy. W rzeczywistości takie nastawienie mija się z głównym punktem misji Kościoła - byciem ustami, rękoma i nogami Jezusa dla zranionego i upadłego świata. (Co innego mogłaby oznaczać pawłowa metafora "ciała Chrystusa"?) Stworzenie małych enklaw moralnego życia jest ważne, o ile na tym nie poprzestaniemy.
Potrzeba chwili to nie kolejny św. Benedykt i bezpieczeństwo klasztornej celi, ale teologowie docierający do szerszego grona, jak Ambroży czy Augustyn - występujący z szeregów do walki z zepsuciem na wyżynach. Bądź co bądź klasztory mogły powstawać dopiero po tym, jak przed-konstantyński Kościół zdobył Rzym mocą Ewangelii. Celem uczniostwa nie jest tworzenie ciepłych i przyjemnych "schronisk", które obrócą się plecami do świata, ale budowanie wspólnoty sług Chrystusa, którzy zechcą żyć i umrzeć za świat. Chrześcijaństwo to religia, która zmienia życie, a nie moralizuje. To religia poświęcenia, a nie samorealizacji.
Zadania z jakimi wiąże się uczniostwo w Kościele, zarówno te ukierunkowane do wewnątrz, jak i na zewnątrz, muszą być postrzegane z perspektywy eschatologii. Musimy pozwolić teologii biblijnej przetrzeć okulary uczniostwa albo wszystko nadal będzie rozmazane. Bez właściwego zrozumienia biblijnej nauki o Kościele i rzeczach ostatecznych nie podołamy zadaniu. Kościół jako społeczność uczniów żyjących pod sztandarem krzyża i w mocy Ducha Świętego jest znakiem wskazującym na świat, który ma nastać. Pokrótce, Kościół to kolonia Nieba na Ziemi żyjąca w teraźniejszości życiem przyszłości, życiem nowego stworzenia pośród starego. Kościół to zwiastun mającego nadejść świata.
N. T. Wright zasugerował, iż kiedy Paweł pisał do Filipian o ich "niebiańskiej ojczyźnie" (3:20-21), przeciwstawił ją ich rzymskiemu obywatelstwu. Każdy rzymski obywatel Filipii wiedział, że jego nadzieja to nie "podróż do Rzymu po śmierci", ale raczej sprowadzenie Rzymu - tj. rzymskiego stylu życia i kultury - do Filipii. Podobnie, obywatelstwo Nieba to nie licencja na oderwanie się od Ziemi, do takiego "zapatrzenia w Niebo, że Ziemia przestaje cokolwiek znaczyć." Przecież nie chodzi o to, by marzyć o niebieskich migdałach, kiedy Ziemia przypomina piekło. Chodzi raczej o to, by sprowadzać Niebo - jego styl życia i kulturę - na Ziemię. Nasze obywatelstwo w górze kształtuje nasze obywatelstwo - i wszystko inne - tu na dole.
Większość rozmów o życiu chrześcijańskim (oraz Kościele!) jest zbyt przyziemna. Musimy na nowo uchwycić eschatologiczną świadomość Pawła, która oznajmia Kościołowi: "Nastały nowe czasy! Jesteście nowym stworzeniem! Żyjcie nowym życiem!" Gdy tak się stanie, wtedy obecny świat zacznie coraz bardziej upodabniać się do tego, który ma nadejść.
Artykuł ukazał się w Meshereth Magazine – www.meshereth.org